Podczas noszenia bejbików w brzuszku moje włosy były grube jak nigdy. Duma mnie rozpierała, że jednak te hormony nie do końca tak szaleją jak nieraz jest napisane i moich włosów nic nie rusza. I przeliczyłam się. 3 tygodnie po porodzie zaczęły wypadać w zastraszającym tempie. Szczotkowanie, mycie włosów, nakładanie odżywki to wszystko kończyło się dosłownym trzymaniem ich w garści. I co? I nic. Czytam, że tak ma być i koniec. Jeszcze kilka miesięcy. Że nie wypadały w ciąży to teraz nadrabiają :-( Ale mama się nie podda. I tak ma słabe włosy, a jeszcze zmniejszenie ich ilości to już dramat. W związku z tym, że karmię nie mogę przyjmować preparatów typowo na włosy. Zaopatrzyłam się więc w witaminy dla kobiet w ciąży i matek karmiących -Vitaminer. Poleciła mi je farmaceutka. Dodatkowo powróciłam do bardzo (wtedy) skutecznych masek, które robiłam w czasie ciąży. 2 razy w tygodniu mieszam olejek rycynowy i olej kokosowy, wmasowuję we włosy i skórę głowy, nakładam czepek i zostawiam na noc.
Mina moich słońc jak ich budzę o poranku jest po prostu bezcenna. Co ta mama ma na głowie? Stosuję to już 3 tydzień i nie chcę zapeszać, ale coś się ruszyło, a właściwie zatrzymało. No ale poczekamy, zobaczymy. A Wy macie może jeszcze jakieś inne skuteczne sposoby?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz